Po hiszpańsku Rio to rzeka, La Plata to srebro, a więc – Srebrna Rzeka.
Dziwna to rzeka, chyba najszersza na świecie, a jednocześnie być może najkrótsza. Ma niewymierną długość. Zdarza się, że wody wchodzą daleko w głąb Atlantyku albo, że to ocean wchodzi w rzekę, zmieniając kierunek jej prądu. Przy ujściu delta Srebrnej Rzeki liczy około dwustu kilometrów szerokości, a na początku – ponad pięćdziesiąt.
Z najwyższego budynku w Buenos Aires, w pogodny dzień, ledwo, ledwo widzę niteczkę na horyzoncie – przeciwny urugwajski brzeg. Tu właśnie, na wysokości wielkiego miasta, zaczyna się Rio De La Plata.
Wody Srebrnej Rzeki wcale nie są srebrne. Mętna, brudnożółta, nasycona i mikroskopijna zawiesina urodzajnej ziemi, porywana, aż z dalekiego płaskowzgórza brazylijskiego – Mato Grosso. Więc skąd nazwa srebrzysta ?
Nad rzeką zaciążyła Srebrna Legenda. Pozostała ona w nazwie rzeki, odcisnęła piętno na historii przyległych obszarów oraz utrwaliła się w łacińskim brzmieniu nazwy kraju – ARGENTYNA.
Kolumb płynął na zachód, by drogą morską dotrzeć do Indii – do korzennych wysp, do bogactwa szacowanego na wagę złota. Odkryty ląd nie kwitł goździkami, nie pachniał przyprawami korzennymi.
Ląd ten był barierą zamykającą dalszą drogę na zachód. Po Kolumbie inni żeglarze wypłynęli z Hiszpanii i Portugalii, z zadaniem opłynięcia „przeszkody”, wyminięcia tej odkrytej Ameryki, wyszukania innego szlaku morskiego – wciąż na zachód. Ta przeogromna delta rzeki wprowadziła wielu żeglarzy w błąd. Myśleli oni, że jest to cypel Ameryki Południowej, bowiem po południowej stronie nie było widać żadnego brzegu. Delta rzeki w tym miejscu dochodziła do 200 km szerokości! Miedzy innymi Amerigo Vespucci i jego flotylla błędnie oszacowała akwen, gdyż uznali, że jest to przejście morskie na zachodnią stronę kontynentu – popłynęli w głąb wielkiej rzeki i już stamtąd nie wrócili. Niedługo po Amerigo, żeglarz o nazwisku Magellan dopłynął do tego samego miejsca. Posmakował wody, która była słodka. Popłynął dalej. Odkrył cieśninę łącząca dwa oceany – Atlantycki z Pacyfikiem. Nazwał ją swoim nazwiskiem – ”CIEŚNINA MAGELANA”. Tym samym odkrył Patagonie. Nazwał ją ziemią ognistą (z tytułu wielkich ognisk palonych wzdłuż cieśniny przez tamtejszy ludzi). Lud ten nazwał Patagończykami, ze względu na wielkość ich stóp. W języku tamtejszych ludów, „PATAGONIA” to wielka stopa. Stąd też dzisiejsza nazwa tej części świata – „PATAGONIA”. Dopiero w roku 1516 hiszpański żeglarz – Juan Diaz de Solis, płynąc tym samym szlakiem, wpłynął na wody „MORZA NIEZNANEGO”. Kiedy przekonał się, że woda jest słodka, nazwał te wody „MAR DULCE – MORZEM SŁODKIM”. Żeglując wzdłuż brzegu (obecnie powiedzielibyśmy, wzdłuż brzegu urugwajskiego – Solis) natknął się na Indian GUARANI – plemię myśliwych i rybaków. Nosili oni bogate wyroby ze srebra. Ilość tych ozdób pobudzała wyobraźnię Hiszpanów.
Okazało się jednak, że Guarani zdobywali cenny kruszec drogą wymiany z innymi plemionami, którzy mieszkali bardzo daleko w górę rzeki. Gorączka srebra Hiszpanów była tak potężna, że narażając swoje życie, pieli się w górę rzeki, nie zważając na żadne przeszkody. Odkrywając ten srebrny szlak, Solis odnalazł magiczne miejsce .
WODOSPADY IGUAZU .W języku Indian GUARANI słowo „guazu”, oznacza ogrom, coś wielkiego, a ”I” zaznacza wodę.” I-GUAZU”
WIELKA WODA .Ja odkryłem to miejsce dokładnie pół wieku później. W niewielkiej miejscowości, o tej samej nazwie, co wodospady, ładuję się do niewielkiego kanu, w którym, częściowo wykorzystując spokojny, jak na tej wysokości nurt rzeki, kieruję się w stronę białych obłoków, zdradzających swoją obecność wielkim, potężnym hukiem wodospadów. Szafirowa toń rzeki rozlewa się szeroko, coraz dalej rozbiegają się zwarte ściany nabrzeżne dżungli. Rozlana w tym miejscu rzeka, na szerokość przeszło dwóch kilometrów, raptem ginie, urywa się i zapada. Właśnie tam unosi się wspomniany wcześniej biały obłok. Właśnie stamtąd dochodzi głuchy grzmot, coraz wyraźniejszy, coraz bardziej narastający, przyśpieszający niespokojne bicie serca, przechodzący wreszcie we wszystko głuszący huk. Stanąwszy na brzegu, wyczuwam pod stopami lekkie drżenie. Niewymierny czar wodospadów polega na ich dziewiczości. Ręka ludzka tylko z lekka tknęła sanktuarium przyrody – nie zeszpeciła go. Wokół kaskad rozciąga się wielka, odwieczna puszcza: piękna, dzika, niedostępna. Zapuszczając się w jej ciemnozielony mrok, trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Potrącona nieuważnie gałąź, może nagle ożyć i spłynąć skrętami węża. W zaroślach można spotkać poczciwego mrówkojada,
jakby przedpotopową bestię. Krzykliwe papugi jazgoczą, przedrzeźniając się w koronach drzew. Tu i tam wędruje zaaferowana rodzina małp. Dalej, absurdalne ptaki – tukany, posiadające ogromny, kolorowy dziób i mały, jakby doczepiony do niego tułów. Wielki ogród zoologiczny – bez zagród, bez klatek.
Na otwartych przestrzeniach barwią się w słońcu palmy: żółte, czerwone, białe, seledynowo niebieskie. Po zbliżeniu się, nagle ożywają, podrywają się i wirują w powietrzu – orgia tysięcy motyli. Motyle, niezliczoną ilością ich gatunków i rodzajów, są istotną częścią składową tamtejszego krajobrazu. W bogactwie kształtów i tysięcy barw nie mają sobie równych na całym świecie.
Wyprowadzony z dżungli ścieżką, stanąłem na krawędzi głębokiego wąwozu. Poprzez koronkową dekorację liści palmowych i sznury lian, przyświeca białe widmo IGUAZU. Powietrze jest nasycone wilgocią rozpylonej wody, wibruje odległym hukiem zbliżającego się z podmuchem wiatru. Jednym rzutem oka nie sposób objąć całości wodospadów. Zawieszone nad samym progiem wyspy i piętrzące się skały, dzielą nurt rzeki na wiele odnóg: rozbijające się o nie, pozbawione indywidualnego piękna, większe i mniejsze wodospady, kaskady wodne, jakieś dziesięciopiętrowe orany, harfy, o strunach napiętych wiecznym ruchem. Lecz główny nurt Iguazu jest zbyt silny, by dać się rozdzielić czy rozdrobnić. Wyrwał, wyżarł w skalnej ścianie swoją własna drogę – mroczny wąwóz, kanion, gardziel czeladzi. Rzuca się w nią w obłędnym pędzie – kosmiczny chaos, początek lub koniec świata. I nazwę właściwą mu nadano. ”GARGANTA DEL DIABLO”- DIABELSKA GARDZIEL.
Świadomość, że ten grzmiący wodny chaos, spowity mgłą rozpylonych kropel, to ta sama spokojnie rozlana Iguazu, po której tak niedawno płynąłem działa oszałamiająco. Spędziłem tam kilkanaście dni, oglądając wodospady ze wszystkich stron, odkrywając wciąż nowe uroki. Jak opisać księżycową noc nad Iguazu, którą odważyłem się tam spędzić? W ogromnym amfiteatrze rozgrywa się misterium jedyne w swoim rodzaju. Matka natura ustawiła dekoracje z niebywałą szczodrością – żadna orkiestra nie potrafi odtworzyć symfonii nocy tropikalnej. Siedzę na skraju dżungli. Powietrze przepojone aromatem orchidei, kwitnących Lapacho, dzikich pomarańczy, pachnące cierpkim zapachem wilgotnego podszycia. Wszędzie wokoło atramentowa czerń. Księżyc zaczyna prześwietlać delikatną koronkę palm, aż nagle promienie dosięgają wodnej ściany, rozjaśniają ją, zamieniając w płynne srebro. Gwiazdy bledną przy księżycu, a wokoło pojawiają się niezliczone świetliki. I już nie wiadomo, czy gwiazdy są na niebie, czy migają w gąszczu. A wszystko to na tle basowego pomroku rozsrebrzonego widma
IGUAZU MISJE JEZUICKIE-UTOPIA, CZY ZIEMSKI RAJ
Wodospady Iguazu i sąsiednie tereny, to nie tylko bogactwo natury czy przepiękne kaskady. To również miejsce, gdzie rozgrywały się tragiczne losy Indian Guarani. Zaledwie cztery wieki temu tętnił tutaj życiem pierwszy w dziejach ludzkości, imponujący dynamiką i rozmachem, niezwykły organizm państwowy. Niezwykły, bowiem jego obywatele otrzymywali „wszystko wedle potrzeb”. Była to REPUBLIKA JEZUICKA. Dzieje jej nie mają bogatego piśmiennictwa. Po pierwsze, toczyły się z dala od głównych szlaków historii – na peryferiach świata, po drugie, ich bohaterami byli skromni mnisi jezuiccy i ich podopieczni – biedni Indianie Guarami Dziejopisarze chętniej przecież sięgali do spraw i wydarzeń, które dotyczyły możnowładców tego świata. Przeciwnicy Republiki podkreślają, że to nie miłość bliźniego, chęć niesienia mu pomocy czy nawet pragnienie nawrócenia Indian doprowadziły do powstania państwa szczęśliwego. Głównym, i tym prawdziwym motywem działania mnichów, była ich chciwość i żądza władzy. Dzięki przewrotności, sprytowi, ale głównie jednak dzięki wykorzystywaniu swojej przewagi cywilizacyjnej i intelektualnej, udało się Jezuitom, ujarzmić setki tysięcy Indian, którym zrobiono – jak piszą krytycy – „ wodę z mózgu” tak, aby później, w ślepym posłuszeństwie karności, pracowali na rzecz mnichów i zakonu. Apologeci państwa Guarani podkreślają natomiast dorobek Republiki, jej głęboki humanizm, a przede wszystkim precedens, jakim było pierwsze w dziejach ludzkości państwo powszechnej równości i sprawiedliwości.
Gdyby nie wyjątkowa brutalność konkwistadorów, nigdy nie udałoby się im zgnieść oporu i wolności wojowniczych, miłujących Indian Guarani.
W późniejszych latach rezultatem było niesłychanie brutalne, wręcz podłe, ich traktowanie. Walka stanowiła, więc dla Indian jedyny sposób na przeżycie. Walka nierówna, w której większość członków plemienia Guarani straciła życie. Uratowali się jedynie ci, którzy schronili się pod skrzydłami zakonników. Mimo straszliwego traktowania, wręcz eksterminacji, naród Guarani istnieje nadal. Guarani i ich potomkowie zamieszkują terytorium dzisiejszej prowincji Misjones w Argentynie – południe brazylijskiego stanu Parana i wschód Paragwaju. Dzieje i tragiczne losy Indian Guarani można było
zobaczyć w filmie „ THE MISION „ z Robertem Deniro w roli głównej. W połowie 1768 roku państwo jezuickie, REPUBLIKA GAURANI przestało istnieć. Zakończył się, trwający 158 lat niezwykły epizod w dziejach ludzkości.
Epizod, który jest, z jednej strony dowodem boskości natury człowieka, z drugiej- ukazuje jego marność. Czy tego chcemy?
Na przestrzeni kilkunastu lat moich podroży po świecie, miałem okazje odwiedzić miejsca misji ,katolickich, Palotynów, Werbistów ,Jezuitów w Argentynie, Bazyli, Papule Nowej Gwinei, być, widzieć , jak misje te funkcjonują. Wiele od czasów Indian Guarami się nie zmieniło. Chęć zysku, wykorzystywanie, werbowanie do wiary, za wszelka cenę. Cywilizacja wchodzi w te zakątki świata bardzo szybko. Zachwiewa 1000 letnie tradycje, kulty, ich wiarę. Na sile kościół, (znamy to już z jego krwawej historii) wykorzystując ludność, ich niewiedze werbuje i robi wodę z mózgów .
Papua Nowa Gwinea to inny świat….. To nie znaczy ,ze gorszy świat, gdzie wszystko jest możliwe. Dla wielu, to koniec świata. Dla Papuasów, to ich świat, często brutalny i nieprzewidywalny..
Ale tak naprawdę….czy to takie wielkie szczęście mieć inne odniesienia…?….
Mój kontakt z innymi cywilizacjami, kulturami, nauczył mnie pokory do życia i świata. Zacząłem doceniać życie, wszystko co mnie otacza, cieszyć się z wszystkiego co mam, bo wiedziałem, ze gdzieś tam w świecie są ludzie mniej uprzywilejowani.
Czego nauczy to odniesienie niecywilizowanych ludzi, Papuasów, Indian z głębokiej dżungli Amazonki, ,do naszego sposobu życia, ..???? Strach pomyśleć…..!!!
Wiele tu pisać…
Autor: Tomasz Rośniak